Zanim zostałaś matką przeczytałaś tonę poradników i magazynów. Wiedziałaś, że musisz robić wszystko, by Twoje dziecko było szczęśliwe i zdrowe. Miałaś na uwadze siebie, swoje zdrowie i stan umysłu. Przyjmowałaś kwas foliowy, witaminy, regularnie zażywałaś świeżego powietrza i zdrowo się odżywiałaś. Z tyłu głowy były zawsze słowa stewardessy mówiącej o tym, że jeśli zdarzy się awaria samolotu – najpierw zakładasz maskę sobie, potem dziecku. Jeśli nie zadbasz o siebie, nie pomożesz jemu.
W końcu pojawiło się dziecię i ruszyła ogromna machina jego potrzeb. Planowałaś wszystko: by w porę jadło, piło, miało suchą pieluszkę, przebywało w czystym i schludnym otoczeniu. Ty w przerwach przegryzałaś śniadanie w południe, sprzątałaś, obiad gotowałaś, by potem wyjść spokojnie na spacer. Każde wyjście było odpowiednio zaplanowane. Dziecko trzeba dobrze ubrać i wyjść na tyle szybko, by się nie przegrzało i nie zaczęło odśpiewywać arii przed sąsiadami. I tak, w biegu wpinałaś swoje dziecko w wózek, przykrywałaś tymi ślicznymi kocykami starannie, a pot po czole Ci spływał, bo przecież też miałaś na sobie ciepłe ubranie. Wychodząc cała mokra pomyślałaś „jaki orzeźwiający wiaterek”. I tak raz, drugi, trzeci i nagle coś w kościach zaczęło Cię łamać. Szybka aspirynka, parę innych specyfików i za dwa dni jesteś już zdrowa. Za jakiś czas sytuacja się powtarza, ale co tam – Ty jesteś „duża” i masz odporność, poradzisz sobie. Najważniejsze by dziecko było zdrowe.
Wychodzicie na dłuższe zakupy. Znów planujesz wszystko. Zapasowe pieluszki, kremik na odparzenia, jedzonko, woda, czyste drugie ubranko, kilka zabawek, żeby się w samochodzie nie nudziło. Wychodzicie… Myślisz, a to jeszcze ten cienki kocyk na wszelki wypadek wezmę. Idziesz jak tragarz z wypchaną torbą, dziecięciem na ramieniu, potem spływającym tu i ówdzie… bez szalika – tak wyszło. Dochodzicie do samochodu.. hm… Szyby zamarzły – cytując za „mądrzejszymi” – „no sorry, taki mamy klimat” – zima przecież jest, a Ty prócz szalika to jeszcze gdzieś zapodziałaś rękawice. Miały być w kurtce, byłaś tego pewna przed wyjściem. I skrzybiesz szybki, zawiewa to tu, to tam. Ręce przymarzają do szyby – to nic, byle dziecko miało „dobrze”. W końcu jedziecie. Za kilka dni Ty czujesz się źle. To nic – kilka specyfików – za trzy dni będzie lepiej… Niestety za trzy dni jest tylko gorzej i gorzej. Opadasz z sił, boli Cię wszystko, nie ogarniasz domu, dziecięcia, dręczą Cię gorączkowe wyrzuty sumienia i w końcu przychodzi refleksja. Miałaś być dla dziecka. Miałaś dbać o siebie, dom.. bo jeśli Ciebie zabraknie, to kto mu pomoże? W którym momencie o tym zapomniałaś? Gdzie popełniłaś błąd? To już się nie odwróci.
Za kilka dni, po porządnej dawce leków z górnej półki, przepisanych już przez lekarza, przeleżanych w łóżku kilku dniach wracasz do „żywych”. Na Ciebie, prócz dziecka, czeka sterta prania, za chwilę prasowania. Centymetr tygodniowego kurzu, suche kwiaty w wazonie. Twoje dziecko jest uśmiechnięte, zdrowe, brud go nie przytłoczył, czyste ubrania się nie skończyły, dom się nie zawalił, ale Ty znów rzucasz się w wir – ot, tak. Bo taka już jesteś – matka Polka już nie chorująca, ale harująca.
Do następnego razu…
Ten rok jest dla mnie kiepski, co chwilę choruję 🙁
Ja w tym roku już 2 razy chorowałam. W tym samym czasie mój syn i to była MASAKRA! :O
Wróciłam do pracy i na oddziale dopiero to coś co krąży się pojawiło. Mam nadzieję, że kolejny raz mnie nie dopadnie.