HISTORIA NIEDOKOŃCZONA… cz.1

przyjemnezpozytecznym.pl

Życie nasze jest pełne niespodzianek, a los bywa przewrotny. Nigdy nie wiemy co może nas spotkać i z jakim problem przywita nas nowy dzień…

Historia niedokończona zdarzyła się naprawdę i trwa do dziś…
Jest częścią mojego życia przejściem z beztroski w prawdziwą dorosłość, a wszystko zaczęło się 11 lat temu…

Tego roku lato przyszło jakoś wyjątkowo wcześnie i upał dawał się wszystkim we znaki. Jego powitanie było huczne i radosne. Tą noc świętojańską będę pamiętała do końca życia… To miał być fajny wieczór, w miłym towarzystwie nad jeziorem. I taki był z małym szczegółem. Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie tego beztroskiego wieczoru wyczułam, że chyba coś urosło mi na szyi, coś jakby guzek hm… ale co tam… Bawmy się pomyślałam i zapomniałam…

Gdy jednak wróciłam do domu przeszła mi przez głowę myśl, że chyba to może być coś poważniejszego i nie powinnam tego lekceważyć. Przecież od kilku miesięcy nie miałam dobrych wyników krwi, nikt nie wiedział co się ze mną dzieje, ale nie czułam się źle, bo każdego dnia byłam pełna energii i mocy. Usłyszałam nawet od jednego z lekarzy, że chyba taka moja uroda… hm… cokolwiek miało to znaczyć… pomyślałam i przeszłam z tym do dziennego porządku. Za twarda jestem, złego diabli nie biorą i takie inne powiedzenia krążyły w mojej głowie.

Ten guzek nie dawał mi jednak spokoju. Pokazałam go w pracy lekarzowi. Popatrzył i skierował na usg, które niewiele zobrazowało. Był guzek przyrośnięty do mięśnia nadobojczykowego poza tym reszta czysta – a jeszcze łudziłam się, że to może będzie jakaś choroba tarczycy i że zagadkę uda się rozwikłać.

Nie udało się…

Przyszły kolejne dni miałam  i co rusz to nowe badania. Wizyty u specjalistów, nieustające konsultacje, różne próby, a na koniec poległam w szpitalnym łóżku… Na krótko, bo tylko na mały zabieg pobrania węzła do badania histopatologicznego, który miał potwierdzić moją chorobę. Swoją drogą jakim trzeba być zdrowym by mieć siłę jeździć przez prawie trzy tygodnie od lekarza do lekarza, od badania do badania. Zaczęła się walka z czasem, z samym sobą i zbliżającą się diagnozą, o której na tym etapie jeszcze nie miałam zielonego pojęcia. Nie miałam też pojęcia, że mam objawy wskazujące na chorobę choć w mojej ocenie czułam się bardzo dobrze.

Na wynik czekałam dwa tygodnie, długie dwa tygodnie przepłakanych dni i nocy. Przeczytałam cały internet, dotarłam chyba nawet na jego koniec w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie co to, kto to i dlaczego ja…

W międzyczasie chyba tak dla sportu pojechałam na egzamin, na studia magisterskie do Krakowa, chociażby po to by zobaczyć jak on wygląda. Już wiedziałam, że w tym roku studiów nie zacznę, ale nie chciałam normalnie żyć, robić to co miałam zaplanowane, nie zwalniać pomimo przeciwności losu.

Nadszedł dzień, w którym w końcu mogłam odebrać mój wynik, moje być, albo nie być, mój wyrok…

Niestety lekarz nie zdarzył go podpisać…

Ciąg dalszy mojej historii jest tu klik

przyjemnezpozytecznym.pl