To był trudny powrót do domu. Byłam zła na cały świat i na tego człowieka, który kazał mi czekać kolejny dzień i kolejną noc, a nie nawet dwa dni i dwie noce, bo to był weekend.
Czy można czekać gdy jest się chorym? Czy czas nie jest tu ważny?! Czy ludzkie życie nie jest ważne?! Krzyczałam do siebie i płakałam kolejną noc.
Gdy nastał poniedziałek, znów z pokorą wstałam i pojechałam w to samo miejsce, pod ten sam gabinet, do tego samego człowieka, który wczoraj nie zdążył, nie miał czasu, zapomniał – nieważne… Dał mi ten świstek, na którym było coś po łacinie i coś po polsku, ale ja już wiedziałam co to jest… i co przede mną… Choć nie, nie miałam pojęcia co mnie czeka. Objawy choroby potwierdziły podejrzenia lekarza, a wynik je przypieczętował. Nie bez powodu w nocy się pociłam i schudłam tak, jak nigdy przy najcharakterystyczniejszej diecie mi się to nie udało. Byłam super zgrabną laską z nowotworem i to nie byle jakim, podobno najlepszym z najgorszych, a imię jego ziarnica, Ziarnica Złośliwa…
Czy mój świat się zawalił?
Już nie pamiętam. Chyba nie, bo wzięłam to na klatę i powiedziałam sobie, że muszę walczyć i wygrać, choćby nie wiem co. Nie wiedziałam tylko, że walka będzie tak trudna i dla mnie, i dla bliskich. Że przez najbliższy rok właściwie świat będzie się kręcił tylko wokół mnie, że będę żyła od chemii do chemii, od badania do badania, od zastrzyku do zastrzyku, od infekcji do infekcji, a potem jeszcze w gratisie dostanę miesiąc radioterapii.
Pierwszą chemię dostałam w sierpniu…
Czy już Wam wspominałam, że lato tego roku było bardzo upalne? Jechałam na pierwszą chemię w dniu, w którym żar lał się z nieba. Miałam na oddziale chemioterapii spędzić najbliższy tydzień. Otoczona troską koleżanek pielęgniarek, który informowały mnie o wszystkim, zanim lekarz mi powiedział wiedziałam na przykład, że zanim dostanę pierwszy wlew czeka mnie znowu kilka badań w tym pobranie szpiku kostnego.
Dokładnie pamiętam to badanie, bo bałam się go okropnie. Może nie badania, tylko bólu. Dzień przed badaniem, na nocnym dyżurze była moja koleżanka i pokazała mi cały sprzęt do pobrania szpiku. Gdy zobaczyłam igłę z korkociągiem (tak to wyglądało), konkretnie się nakręciłam. Badanie do przyjemnych nie należało, ale nie było straszne. Stres, który sobie wtedy zafundowałam spowodował, że resztę dnia przespałam na szpitalnym łóżku.
Przyszedł dzień pierwszego wlewu.
Jak ważne jest to, z jakimi osobami jesteśmy w szpitalnym pokoju. Ja trafiłam na Panie, które pozytywnie nastawiały mnie do wszystkiego, opowiadały dowcipy, dawały rady, kazały się najeść na zapas 🙂 Taka prozaiczna sprawa – jedzenie 🙂 Potem będzie Ci niedobrze – mówiły 🙂 i same nigdy nie narzekały na swój los. One były weterankami – ja nowicjuszką. Patrzyłam jak z pokorą to znoszą, jakie są pogodne i radosne pomimo, że znów mają nudności, że wenflon się przytkał i trzeba będzie nowy założyć, że boli ręka, bo coś poleciało poza żyłę. Kodowałam wszystko, chciałam jak najwięcej zapamiętać, by wiedzieć co w danej sytuacji robić… cdn…
Jeśli chcecie przypomnieć sobie, o czym pisałam w części pierwszej kliknijcie tu
Jesteś silna i dzielna, mądra i szczera. Polubiłam Cię całym sercem od pierwszej prywatnej wiadomości, od pierwszego spotkania. Kompletnie nie widać po Tobie takich przeżyć. Jesteś niesamowita i dajesz siłę i energię innym kobietom. Ściskam mocno!
Znam ten strach. Bezwładność ogarnęła mnie na chwilę- przy drugim raku – piersi. Wtedy na świecie była już moja córka i byłam przerażona wizją tego, że nie zobaczę jak dorasta. Za pierwszym razem – glejak – było jakoś łatwiej, choć prognozy nie należały do optymistycznych, ale właśnie się zakochałam i to dało mi ogromną siłę.
Podejście i nastawienie to podstawa w tej chorobie. Ważnie są też ludzie wokół. Dużo siły dla Ciebie!
I dla Ciebie!!! Trzymam kciuki by wszystko ułożyło się po Twojej myśli!!!
Trzymam za Ciebie kciuki…jesteś mega dzielna!
Pewnie jedna osoba mówiła, że najważniejsze jest nastawienie. Moja mama miała raka, choć na szczęście bez przerzutów, ale wiem, ze to był dla nas też trudny czas. Trzymam kciuki.
Będę się modlić za Ciebie. Byś miała siłę i chęć walki.
eh przykro strasznie, ale czytam i będę Cię wspierać wirtualnie. A przy okazji, dziękuję za to o czym piszesz, bo przecież nie znamy dnia ani godziny. Trzymaj się 🙂
Życzę Ci ogromu wytrwałości i wiary. Będzie dobrze, na pewno 🙂
bardzo ciężki temat…
Dobrze, że o tym piszesz, dajesz siłę i nadzieję innym. :*
mocne… nie wiem co napisać, ale za to przesyłam garść dobrej energii
nie wiem co powiedzieć…
Nie oczekuje piedestału, ani litości piszę by pokazać, że choć walka jest trudna to da się wytrwać
To trudny temat, mam nadzieję, że zakończy się pozytywnie.
Tak, ale do przeżycia
W chorobie a tym bardziej w nowotworowej potrzeba wspierających osób, wiem i cieszę się , że takie mam.
Grunt to nie załamywać się ! ludzi na sali to podstawa !
Mam nadzieję, że spotkasz na swojej drodze jeszcze duzo takich ludzi, ktorzy dodadza Ci otuchy.
Spotykam każdego dnia
Mój tata ostatnie 3 lata walczył z nowotworem… Mimo choroby zawsze był pogodny, silny i z dobrym nastawieniem…
Choroba, zwłaszcza nowotwór, to najgorsze co może spotkać.
Takie historie totalnie mnie przytłaczają i nie wiem co powiedzieć… Zawsze takie choroby wydają się nam kompletnie nierealne, aż do momentu, w którym uderzą w nas samych lub kogoś bliskiego… Dobrze, że dzielisz się swoją historią z innymi.
Mówią, że choroba nie wybiera, ale trudno nie zadać sobie pytania: Dlaczego ja? Dlaczego on/ona? Sama nie wiem jak dałaby sobie radę w takiej sytuacji, czy potrafiłabym zachować pogodę ducha i odganiać czarne myśli.
Gorzkie odsłony naszego życia, dobrze jak starcza nam sił na walkę, jak choć trochę się los do nas uśmiechnie.
Choroba jedna z najgorszych współczuje nie moge nic wiecej napisac niedawno straciłam bliska mi osobe i nie radzo sobie trzymam kciuki i przepraszam że nie potrafie napisać nic esnsownego
podziwiam wszystkich zmagających się z chorobami. ja od kilku lat jestem zarejestrowana jako dawca szpiku i ciągle czekam. z jednej strony chciałabym komuś pomóc, ale z drugiej myślę, że widocznie mój bliźniak genetyczny ma się dobrze
Czytając czułam strach, strach, żeby mnie nie spotkała taka choroba. Nie wiem jak dałabym radę.
Poruszasz strasznie trudne tematy i podziwiam za dystans, który w pewien sposób udaje Ci się utrzymać. Przeżyłam osobiście pobranie szpiku kostnego i faktycznie nie jest to nic przyjemnego. Podpisuję się też pod tym, jaką rolę pełnią inni ludzie… Jedna z moich wizyt w szpitalu, na prostej operacji, to był dramat przez podejście ludzi na sali (nieustanne marudzenie plus bardzo głośne słuchanie telewizora w czasie, gdy ktoś dopiero wybudza się z narkozy – ech…).